Rodzina może przynieść ból, cierpienie lub poczucie miłości i radości. Co robić, aby wydarzyło się to drugie? W jaki sposób tworzyć żywą rodzinę?
Co to znaczy w ogóle rodzina? Po co jest ona? Te wszystkie pytania były dla mnie zagadką. Czułem rodzinę w domu, gdzie się wychowywałem, jak i z ludźmi, których dużo wcześniej nie znałem. Jestem ojczymem Poli i Matiego, ojcem Noego i wkrótce zostanę ponownie ojcem. Co jest rodziną?
Co łączy te wszystkie doświadczenia? Za każdym razem czułem bliskość i miłość. Miałem poczucie, że druga osoba chce dla mnie dobrze, troszczy się o mnie lub ja o nią, ufamy sobie.
Tęsknota za matką, ojcem i bliskością.
Co jeśli tworzymy rodzinę, ponieważ tęsknimy za ciepłem w domu? Za atmosferą taką jaką wynieśliśmy z naszego gniazda, za ciepłem, które wypełnia matka?
Zauważyłem, że z automatu chcę, aby Ewa wypełniała dom miłością – smacznymi, ciepłymi posiłkami i ciepłem. Ja zaś przyjmuję rolę męską, chcę zarabiać, tworzyć schronienie dla rodziny.
Gdy tak się dzieje, czuje się dobrze. Zapala mi się więc tutaj żółta lampka.
Potrafi mnie odpalić to, gdy Ewa nie chce przygotowywać posiłków dla dzieci lub mnie. U mojej babci i matki, było to nie do pomyślenia. Po wielu doświadczeniach mam pełną zgodę, gdy nie przygotowuje dla mnie jedzenia. Odpala mnie jednak wciąż, gdy nie robi go dla dzieci.
Moje serce mówi mi, że zarówno to, gdy Ewa przyrządza jedzenie, jak i gdy tego nie robi, jest miłością. Gdy to robi, to daje miłość. Gdy nie robi, to zwykle dba o siebie. To i to jest miłością. Jest jeszcze trzecia opcja, gdy nie dbamy o siebie i innych, wtedy warto powiedzieć temu STOP.
Inną sprawą jest współodczuwanie. Czy czujemy nasze dzieci tak, aby zaopiekować się nimi odpowiednio? O co chodzi w ogóle z tym opiekowaniem się?
Potrzeba bliskości i zaopiekowania się drugą osobą.
Potrzebujemy bliskości, aby czuć się fizycznie jednością z innymi. Potrzebujemy bycia razem i wspólnych doświadczeń, rozmów, aby czuć się blisko emocjonalnie. Potrzebujemy głębi, autentyczności, aby czuć się blisko duchowo.
Opieka drugim człowiekiem pojawia się, gdy on sam nie może się o siebie zatroszczyć, lub woła o bliskość na jednej z powyższych płaszczyzn.
Gdy byłem małym dzieckiem, potrzebowałem bliskości matki i ojca. To wypełniało mnie, uczyło życia. Sam fizycznie i emocjonalnie nie byłem jeszcze zdolny do robienia wielu rzeczy, więc potrzebowałem wsparcia.
Widzę naturalny cykl w moim życiu i w innych osobach. Na początku jesteśmy w pełni połączeni z rodzicami. Z biegiem lat:
Jeśli uda nam się fizycznie i mentalnie odłączyć od ojca i matki, stajemy się fizycznie samodzielni. Potrafimy utrzymać się, zapewnić sobie jedzenie, mieszkanie.
Jeśli uda nam się emocjonalnie odłączyć od rodziców, stajemy się samodzielni emocjonalnie. Potrafimy nie szukać w partnerze tych samych cech co przejawiali ojciec i matka, a także nie szukamy przeciwnych im cech (będąc w buncie). Znajdujemy partnera dla siebie, a nie rodziców.
Jeśli uda nam się mentalnie i energetycznie odłączyć od ojca i matki, stajemy się samodzielni duchowo. Podążamy głosem naszej intuicji / duszy / boga / życie. Nie realizujemy celów i wyobrażeń rodziców lub innych. Nie jesteśmy w stanie tego robić, jest to tak mocno nie w zgodzie z nami, że nie robimy tego. Podążamy za tym co z głębi nas wypływa.
Wszystkie te trzy etapy wymagają pracy nad sobą. Niewielu udaje się przejść przez etap emocjonalny. Co więcej, w dzisiejszych czasach, mając kilkadziesiąt lat, wciąż potrafimy nie przejść przez pierwszy etap.
Jeśli nie przeszliśmy tych trzech etapów, najprawdopodobniej w jakiś sposób potrzebujemy zaopiekowania, lub żyjemy w braku, czyli – doświadczamy “negatywności” życia, negatywnych emocji.
Im bardziej przejdziemy przez to wszystko, tym bardziej potrafimy żyć własnym życiem, a to oznacza, nie potrzebować zaopiekowania.
Potrzeba trzecia – realizacja siebie i powrót do jedności.
Jeśli uda nam się przebrnąć przez tęsknoty i wejść w fizyczną, emocjonalną i duchową dorosłość, co pozostaje nam wtedy?
Możemy… na nowo łączyć się poprzez relacje, małżeństwo, rodzinę.
Taka rodzina, relacja.. to moja wizja, marzenie, cel do którego dążę.
Aby tak się stało, potrzebuję wydorośleć. Stać się pełnym mężczyzną (a moja druga połówka, pełną kobietą), w każdej odsłonie. Być duchowo, emocjonalnie i fizycznie żywym.
Wiem, że bycie razem, wspólne dzieci, realizacja swoich celów, są tylko jedną wielką celebracją życia.
Budowanie rodziny wymusza wydoroślenie
Jeśli fizycznie, emocjonalnie lub duchowo nie jesteśmy żywi, wtedy rodzina wymusza wydoroślenie.
Nie możemy być w pełni razem i doświadczać esktazy życia, jeśli nie jesteśmy na każdej z tych płaszczyzn niezależni. Nasze dzieci i druga osoba odpalają nas wtedy kilkakrotnie mocniej, niż gdybyśmy byli sami.
Jeśli chcesz dojrzeć, wtedy rodzina może być niesamowitym bytem, który nam w tym pomoże.. lub stoczy nas na dno (skąd możemy później się odbić).
Do tego potrzebujemy jednak mieć jasny cel – chcemy wydorośleć.
Materialnie, rodzina podnosi poprzeczkę kilkukrotnie bardziej. Teraz troszczysz się nie tylko o swoje przetrwanie, ale również innych osób.
Emocjonalnie, jesteś tak blisko innych, że konfrontujesz się ze wszystkimi swoimi ranami. Dzieci są z Ciebie, odzwierciedlają Cię w pełni. Nie uciekniesz od nich. Możesz jedynie wrzucać im swoje tematy, ale tak czy inaczej, dzieci Cię zmieniają.
Duchowo, rodzina otwiera Cię na coś więcej niż Ty sam. Twoje cele znacznie poszerzają się. Wzrastasz, lub staczasz się znacznie szybciej. Twoja druga połówka i dzieci jasno pokazują Ci, czy żyjesz swoim życiem, czy jesteś tylko w przetrwaniu.
Nowa droga
Pisząc ten post, wchodzę w nowy etap. Po dziesiątkach warsztatów z budowania w sobie męskości, kobiecości i żywych relacji, przychodzi czas na rodzinę. Temat ten dojdzie do naszego repertuaru warsztatowego. Dla nas oznacza to połączenie pracy z sobą, z relacji, rodziną i społecznością.
W jaki sposób tworzyć przestrzeń do tego, aby tworzyć niezależne, radosne, silne dzieci, nie zmącone naszymi tematami? Jak radzić sobie, gdy odpala się w nas złość?
Jak zadbać o własną relację, aby dzieci nie przytłoczyły nas, rodziców? Jak dbać o bliskość, intymność, seksualność?
W jaki sposób wspierać i towarzyszyć dzieciom w tym, aby ufały życiu, ludziom, zarazem budując w nich poczucie bezpieczeństwa? Co zrobić, aby były duchowo żywe?
Nasze serca znają miejsce, w którym tworzymy swój raj na ziemi. W miejscu tym wspieramy się w wychowywaniu dzieci, uprawiamy zdrowe jedzenie, wzrastamy emocjonalnie, duchowo, mentalnie i fizycznie.
W celu realizacji tej wizji, zbierałem doświadczenie przez ostatnie 10 lat mojego życia. W poniższym tekście dzielę się wnioskami i otwieram na kontakt z każdym, który czują, że jest to opis miejsca dla niego.
Początek
10 lat temu, w krótkim okresie czasu, przeszedłem przez proces przewartościowania głównych przekonań, którymi kierowałem się w życiu. Zwolniłem, otworzyłem się na świat emocjonalny, duchowy i zacząłem coraz częściej doświadczać wizji, które wychodziły z przestrzeni mojej intuicji. Rysując automatycznie (czyli nie myśląc co rysuję), spod mojej ręki powstawały obrazy miejsca, które mógłbym nazwać rajem na ziemi. Medytując, odczuwałem to w jaki sposób mogę się tam czuć.
Okres ten otworzył mnie na przekonanie, że gdy robię to co sprawia mi radość, co tylko dodaje mi energii, w każdym momencie w tu i teraz (od małych rzeczy takich jak wypicie herbaty, po tworzenie różnych projektów), to ostatecznie prowadzi mnie to realizacji mojego sensu życia. Przez ostatnie 10 lat angażowałem się wiele nurtów rozwoju osobistego, biznesów, zmieniając nieustannie to jak żyje i czym się kieruje. Wszystko to łączy się w mojej głowie w całość, dając różnorakie zasoby, abym mógł przekazać te dary w formie tworzenia tego “raju na ziemi”. Poniżej opisuję kolejne cegiełki, które dostrzegam.
Doświadczenie
Społeczności
Podróżowaliśmy z Ewą po wielu miejscach, studiując od wewnątrz to jak działają społeczności w Polsce i Europie. W pewnym momencie okrzyknięto nas “uzdawiaczami przestrzeni”, gdyż prędzej czy później, zawsze w miejscu w którym stawaliśmy naszym kamperem, dochodziliśmy do tego co nie działa w danym miejscu. Pasjonowało nas okrywanie, dlaczego dane miejsce i ludzie w nim żyjący, bardziej nie rozkwitają. Angażując się i wnikając w głąb problemów, które napotkaliśmy w tych miejscach, dostrzegliśmy, że najważniejszy czynnik to relacje międzyludzkie.
Moc mężczyzn, ukochane kobiety
Z tego powodu, mając za sobą 8 lat własnych doświadczeń, zacząłem realizować męskie warsztaty. Miałem głębokie przekonanie, że ważnym jest dla mnie, jak i dla tego miejsca , bycie mężczyzną, który czuje się wolny, stoi w swojej prawdzie i potrafi wesprzeć w tym innych braci. Mężczyzn, którzy potrafią czuć więcej i być w swojej mocy – stając się fundamentem dla tego miejsca. W ten sposób powstał projekt Żywy Mężczyzna (http://zywymezczyzna.pl) i regularne męskie grupy, gdzie również poznaje mężczyzn chcących współtworzyć ten raj na ziemi.
Z drugiej strony, Ewa zaczęła tworzyć grupy Żywych Kobiet, mające na celu ukochiwanie siebie. Mocna męskość i rozkwitająca kobiecość stały się dla nas pierwszą, najważniejszą cegiełką całej układanki.
Relacje i rodzina
Dostrzegliśmy, że związek między kobietą i mężczyzną tworzy fundament w domu i stabilności całego miejsca i społeczności. Dobra relacja z samym sobą, poczucie mocy i rozkwitania, tworzą dobry grunt pod relację intymną. Gdy związek się sypie, wtedy cała społeczność również obrywa. Jeśli wszystko dobrze gra, wtedy w miejscu panuje większy spokój, obfitość, poczucie wspólnoty.
Poświęciliśmy wiele lat rozwijając ten aspekt naszych żyć. Nasze wcześniejsze wieloletnie relacje i rodziny rozsypały się, dając nam energię i grunt do wnikania w temat tworzenia szczęśliwych relacji opartych na wolności i poczuciu bycia kochanym. Z tego powodu powstały Żywe Związki (http://zywezwiazki.pl).
Urodziliśmy naszego syna, Noego. Towarzyszymy w rozwoju Poli (9,5l) i Mateuszowie (12l), dzieci Ewy z poprzedniego związku, ucząc się to w jaki sposób tworzyć stabilną, rozkwitającą rodzinę. Popełniamy wiele błędów, na których się uczymy. Rozwiązując własne tematy, uczymy się czym jest szczęście, połączenie i przywództwo w rodzinie.
Struktury, które dają wolność
Życie nieustannie pokazuje nam, że jest możliwe stworzyć taki raj na ziemi. Książki i nurty, które nam to okazywały to: seria książek Anastazja, książka “W głębi kontinuum”, zgromadzenia Rainbow, festiwale rozwojowe, ścieżka tantryczna, turkusowe organizacje “bez szefów”. Każda z tych inspiracji towarzyszyła i wciąż towarzyszy nam. Uczymy się z Ewą je ucieleśniać w życiu.
Przez wiele lat zafascynowany byłem w jaki sposób firmy mogą działać bez klasycznej hierarchii. Odkryłem tzw. “turkusowe organizacje” i książki takie jak “Pracować inaczej”, czy “New work needs inner work”. Poznałem wiele organizacji działających w ten sposób. Doświadczałem, że aby tak się działo, kluczowe często są takie czynniki jak: samoorganizowanie się, pokazywanie całego siebie w firmie, podążanie za “powołaniem” organizacji. Przeprowadziłem prawie 200 sesji w formie wywiadów, odwiedzając ponad 20 firm w całej Europie, zarazem zarabiając na tym pieniądze. Pozwoliło mi to poznać jak ważna jest również struktura w rozwoju jakiejkolwiek organizacji skupiającej ludzi we wspólnym celu. W tym momencie ścieżkę tą rozwijam poprzez warsztaty dla firm w Niemczech, pod nazwą “Self-Organisation Learning Tracks” i http://reinvention-movie.com.
Wpierw kompletnie negowałem wszystkie struktury, mając przekonanie, że one tylko ograniczają nas i najważniejsze jest podążanie “za głosem serca, intuicji”. Następnie, odkryłem, że struktury mogą pozwalać nam na doświadczanie większej ilości wolności i miłości w życiu. Doszedłem do wniosku, że każda struktura i organizacja są osobnym bytem, który tak jak dobry przyjaciel, może być wsparciem dla wspólnych działań. Może nam służyć, aby żyło nam się lepiej i abyśmy mogli doświadczać to co chcemy. Wierzę, że “Stwórca”, w ten sposób również nas stworzył (a cała materia jest taką strukturą).
Cień otwiera na biel
Uważamy, że aby żyć w harmonii, potrzebujemy nie bać się naszego cienia. Wiemy z prowadzonych przez nas warsztatów, że gdy zmierzymy się z najgorszym scenariuszem, który możemy sobie wyobrazić, wtedy mierzymy się również z naszymi lękami, ograniczeniami, dzięki czemu otwieramy się na miłość. Wytrącamy energię z tego scenariusza. To spaja nas jako społeczność, tworzy poczucie bezpieczeństwa, szczerości i wspólnoty.
W nagraniu z konferencji Tedx o społeczności Emerald Village (https://www.youtube.com/watch?v=EusOgAAlFG0), Bianca mówi o tym jak ważne są dla nich umowy, które spisują razem z prawnikami. To tworzy mocny fundament społeczności.
Umowy i mierzenie się z czarnym scenariuszem jest narzędziem/strukturą, które jak wiele innych, możemy wykorzystywać po to aby wzrastać, wspierać się i tym bardziej żyć w harmonii. Poznajemy je podczas wydarzeń, które organizujemy.
Zdrowe działanie
Kolejnym rozwiązaniem mogą być regularne (np. kwartalne) wspólne spotkania i warsztaty, mające na celu rozwikłanie możliwych tematów między nami, dodania świeżej energii, wspólny rozwój, dostrzeżenie tego czego nie widzimy. Ważnym może być przy tym zapraszanie osób z zewnątrz, które nas w tym mogą wspierać i pomagać. Tak jak w związku, czasem potrzebne są szczere rozmowy aby związek był żywy. Dla przykładu, w wielu religiach istnieje takie narzędzie jak spowiedź, które w moim odczuciu ma podobną funkcję.
To co spaja nas we wspólnych działaniach to również różne projekty i działania. Inicjatywy, które rozwijają się we mnie i wśród osób zainteresowanych tym miejscem, to między innymi:
współtworzenie ośrodka rozwojowego – kilka domków na zgłoszenie i przestrzeń rozwojową
rozwój działań wokół męskich grup i projektów dla organizacji
działalność rolnicza
tworzenie małej elektrowni wodnej.
Od utopii do pragmatyzmu
Przeszliśmy z Ewą kilka etapów rozwoju – od ideologicznego myślenia, wręcz utopijnego (zainspirowani zgromadzeniami Rainbow), bezwarunkowej miłości, wspólnym posiadaniu dóbr – kamperów, aut, domów, jedzenia (..), do potrzeby bycia w pełni niezależnym, odcinając się od innych i skupiając na sobie.
Gdy byliśmy w energii męskiej, wtedy interesował nas tylko cel – praca, misja, a chęć wspólnoty malała. Gdy zaś byliśmy w tym co nazywamy energią żeńską, wtedy chęć bycia połączony z nimi wzrastała i chęć wspólnoty była tym większa.
Teraz łączymy się z tymi dwoma potrzebami. Dostrzegamy, że zdrowszym modelem jest zarówno posiadanie własnej niezależności (ziemi i domu, zapisanymi notarialnie pod własnym imieniem), jak i dobrowolne podejmowanie różnych działań, które nas łączą.
Grupa, kolejne kroki
Fundament w realizacji wizji, upatrujemy w: jakościach naszych relacji, wspólnych i indywidualnych pasjach i wizjach, umiejętnościach dostrzegania naszych ciemnych stron, radzenia sobie z nimi i podążania za tym co nas ożywia.
Z tego powodu, wychodzimy z inicjatywą pogłębiania naszych związków, tworząc regularną grupę Żywych Związków. Będą to trzy czterodniowe zjazdy (prowadzone przeze mnie i Ewę) i jeden co najmniej jeden tygodniowy, wakacyjny (organizowany wspólnie).
Trzy pierwsze zjazdy poświęcone będą celebracji miłości i autentyczności we wspólnym byciu razem. Będą to spotkania w bliskości, intymności i w głębokim spotkaniu z naszym partnerem/ką. Wejdziemy znacznie głębiej w nasze relacje, niż kiedykolwiek to robiliśmy. Szczegółowy opis tego co robimy możesz znaleźć na http://zywezwiazki.pl i facebooku.
Skutkiem ubocznym tych zjazdów będzie wspólne poznanie siebie, poznanie wielu praktyk pozwalających nam na tworzenie relacji i stworzenie fundamentów, o których pisałem powyżej. Wierzymy, że ścieżka ta skupi nas wokół wspólnego celu – tworzenia tego “raju na ziemi”.
Ostatni zjazd chcielibyśmy współtworzyć razem. Proponujemy spotkać się w naturze, gdzie będziemy organizować się i gdzie wszyscy będziemy “trzymać” i dbać o przestrzeń. Każdy z nas będzie mógł wyjść z własną inicjatywą. Kto wie, być może to właśnie będzie spotkanie na wspólnej ziemi?
Widząc co się zadziewa na świecie, widząc jakość naszych relacji, zadajemy sobie pytanie: gdzie chcemy żyć, gdzie chcemy aby nasze dzieci dorastały?
Mamy duże wątpliwości czy na pewno w miejscu w którym aktualnie żyjemy. Z tego powodu chcemy, a z głębi naszych serc pragniemy, stworzyć miejsce, które pozwoli nam żyć w połączeniu ze sobą, naturą, najbliższymi, przyjaciółmi, światem, w inny sposób. Nie jest to coś nowego, ponieważ czujemy, że jest to bardziej powrót do korzeni, do tego co naturalne, do tego w jaki sposób zostaliśmy stworzeni.
Trzy filary
Dostrzegamy, że najważniejszym filarem tego wszystkiego jesteśmy my sami. To co w nas, to i na zewnątrz. Gdy w nas jest spokój, akceptacja, pokora, wdzięczność, zrozumienie, odwaga, współodczuwanie, wtedy miłość w nas kiełkuje i tym emanujemy wokół nas. Chcemy aby to miejsce naturalnie wspierało każdego z nas. Jest to pierwszy filar, nad którym możemy pracować i wspierać siebie nawzajem.
Drugim filarem są relacje. W jaki sposób się porozumiewamy? Co jest akceptowalne? Czy są jakieś granice, a jeśli tak, to jakie? W jaki sposób rozwiązujemy wszelkie konflikty? Co robimy, gdy pojawia się moment, kiedy robi się trudno? Co robimy, kiedy wszystko rozkwita i prosperuje? Czy zaczynamy działać i robić tego więcej, czy może potrafimy się zatrzymać, zwolnić i rozluźnić? Czy potrafimy tworzyć relacje oparte na bliskości, wzajemnym zrozumieniu, odczuwaniu czy może coś nas blokuje?
Dostrzegamy, że nie są to rzeczy, które możemy raz na zawsze rozwiązać. Jest to droga serca, jest to intencja, świadomość, że trudności pojawiają się i z radością i ekscytacją możemy przyjmować je, ufając że mają nam do zaoferowania tylko dobro. Wszelkie trudności, choroby, konflikty, możemy w poczuciu zaufania akceptować w naszych życiach. W ten sposób możemy tworzyć relacje w których żywy jest szacunek, zrozumienie, miłość.
Trzeci filar to wspólnota, społeczność, grupa. Osada, w którym duch wspólnoty jest aktywny, potrafi przenieść góry, rozwiązywać konflikty, nie tonąc podczas sztormu, a zamiast tego wzmacniać się. Do tego potrzebna jest intencja, tworzenia więzi przyjaźni, dbania o wspólnotę.
Wspólnota jest niczym dziecko, które potrzebujemy być widziane, poczute, wspierane. Potrzebne jest aby każdy z nas o nie tak jak potrafi, dbał. W tym wszystkich mogą nas łączyć różne działania, różne spotkania ku temu celu stworzone.
Wspólny język i odczuwanie
Aby każdy z nas mógł funkcjonować w zgodzie ze swoją duszą, potrzebujemy mieć przestrzeń na to abyśmy mogli się rozwijać. Dlatego też chcemy przyjąć do społeczności osoby, które taką drogę naprawdę obrały. Osoby, które głęboką wierzą w to, że gdy coś się wokół nas zadziewa, to źródło tego jest w nas samych. Jest to pierwszy wyznacznik tego, kogo widzimy w tej osadzie, a komu może być zaoferowana inna forma interakcji, dla przykładu: warsztaty, spotkania w kręgach, czy uczestnictwo w różnych wydarzeniach organizowanych przez wspólnotę.
Ważne jest abyśmy zrozumieli, co naprawdę mamy na myśli pod słowami, które używamy. Potrzebujemy dowiedzieć się, co nas porusza. Dotknąć naszych granic. Poznać, gdzie one są. Zobaczyć, co naprawdę nas porusza emocjonalnie. W którym momencie płacz, smutek, wzruszenie, pojawiają się.
Do tego momentu możemy nie odczuć i nie mieć pewności, czy naprawdę słowa, które używamy, dotyczą tych samych rzeczy. Jeśli za słowami stoją prawdziwe emocje, wzruszenie, poruszenie, wtedy wiemy, że dla nas wartościowe są podobne rzeczy. Możemy poznać się w tych rzeczach znacznie pełniej.
Nie chodzi tutaj o to abyśmy mieli wspólne wszystkie wartości, ale abyśmy mieli mocny fundament, który spowoduje, że ten wspólny dom możemy zbudować. Dom wspólnotowy jest niczym budowanie ducha miejsca. Jest on materialną manifestacją, ucieleśnieniem, trzeciego filaru – wspólnoty.
Wspieranie fundamentu
Wsparciem dla pierwszych dwóch filarów, czyli każdej z osób i relacji międzyludzkich, mogą być trzy rzeczy:
Pierwsza to relacje mężczyzn z mężczyznami poprzez: kręgi, warsztaty, wspólne działania, wyprawy.
Druga to relacje kobiet z kobietami, poprzez również warsztaty, kręgi, rozmowy, wspólne działania.
Trzecia to relacje kobiet z mężczyznami poprzez uzdrawianie relacji damsko-męskich, relacji partnerskich, intymnych. Mogą to wspierać kręgi damsko-męskie i różne warsztaty.
Każda osoba, która żyje w takiej społeczności jest dla siebie bratem i siostrą, W jaki sposób możemy rozwinąć taki obraz bractwa i siostrzeństwa? Co to oznacza być dla siebie nawzajem bratem i siostrą? Co się dzieje gdy może to się zmienia? Dobrze wiemy, że kobiecość przyciąga męskość. Co się dzieje gdy takie dynamiki pojawiają się w społeczności? Zazdrość, poczucie braku, to dynamiki, które potrzebujemy czasem zaadresować. Chcemy na nich również wzrastać, nic nie wypierać.
Rodzina, relacja kobiety z mężczyzną, są to filary życia które mogą pozwolić na to aby żyć w takiej społeczności szczęśliwie. Z tego powodu, dedykowane warsztaty, spotkania, kręgi damsko-męskie, są czymś co mogą to wspierać. W tym wszystkim ważnym jest, aby nie tylko polegać na sobie nawzajem i sobie samemu, ale aby mieć również wsparcie z zewnątrz. W jaki sposób możemy dostrzec to co jest niewidzialne, to co może nie jesteśmy świadomi? Co jeśli poróżnimy się w różnych kwestiach i zaczniemy siebie nawzajem podtapiać?
Gdy ktoś z zewnątrz, komu możemy zaufać, spojrzy na nas i dostrzeże dynamiki, których nie widzimy, wtedy możemy reagować wcześniej i nie czekać do momentu “gdy choroba się już rozwinie”, albo “zrobi się niepostrzeżenie zimno między na mi”. Z tego powodu, może być ważne i pomocne, aby dopuszczać wsparcie z zewnątrz.
„Po czynach ich poznacie”
Trzeci filar, wspólnota, możemy budować się poprzez wspólne działanie, troskę o nas i miejsce. Podejmowanie się nowych celów, które nas ekscytują, może być czymś co spaja. Pierwszym takim działaniem może być budowa domu wspólnoty. Każda kolejna nowa osoba może dołączyć, wkładając swoją pracę i zasoby. Wspólne działanie to tworzenie zalążka wspólnoty.
To pierwsze działanie, związane z budowaniem tego pierwszego domu i ogarnianiem tej przestrzeni wokół wszędzie są działaniami, czynami, które powodują, że dzięki nim możemy siebie poznać w czynie, działaniu i również wspólnym byciu. „Droga na szczyt mówią jest ważniejsza od dotarcia do samego szczytu”. Pierwsze rodziny, które się zbiorą wokół tego projektu, które będą chciały budować i włożyć swoją energię, pieniądze, w budowanie tego pierwszego budynku, to rodziny które mogą poczuć to miejsce, to co tam chce naprawdę się wydarzyć. Mogą poczuć, czy mają moc, energię w tworzeniu tego.
Kiedy mężczyzna w pełni angażuje się w działanie, lub w związek, wtedy możemy rozpoznać, czy on rzeczywiście kocha. Kiedy kobieta otwiera się, pokazuje wrażliwość swojego serca, wtedy również możemy rozpoznać, czy jest tam miłość. Czy jesteśmy w stanie otworzyć się tak na tą ziemię, miejsce, wspólnotę?
Jeśli tak, to razem zbudujemy wiele, poznamy się, będziemy wzrastać. Z tego powodu, proponujemy tworzenie ducha wspólnoty poprzez tworzenie wspólnego domu, który razem wybudujemy. Dom ten może być miejscem wzajemności, może być ucieleśnieniem tego ducha.
Czy i jak zbudujemy razem dom?
Wszystkie trzy filary mogą być fundamentami społeczności i są tak ważne jak fundament i grunt na którym stawiasz dom. Gruntu nie zmienisz, możesz go tylko polepszyć, usprawnić i włożyć większą ilość energii aby przygotować go pod budowę. Gruntem jest każdy z nas z tym z czym przychodzimy. Jeżeli jesteś gotowy, jeśli chcesz, jeśli w sercu czujesz, że jest część tego projektu, wtedy możesz to poczuć. Nawet jeśli Twój grunt w tym momencie może nie jest taki pewny, to możesz go przygotować do tego.
Drugą rzeczą jest fundament, który potrzebujemy stworzyć wspólnie i ten twój dom. Czy jesteś do niego gotowy? Czy boisz się stworzyć fundament pod coś takiego? Każdy dom potrzebuję stanąć na fundamencie jeżeli ma on tam długo stać. Warto się przygotować do tego i stworzyć dobre podwaliny.
Ostatnią rzeczą jest budowanie domu, a to już jest długa praca praca. Stworzenie takiego schronienia może dać nam poczucie radości, miłości, szczęścia.
Ostatnią rzeczą jest troska o dom. Czy będziemy potrafili się o to troszczyć? Czy będziemy potrafili troszczyć się o to aby ten dom, wspólnota, miały się dobrze? Czy będziemy potrafili zatroszczyć się o to aby ten dom, wspólnota miała się dobrze. Dom potrzebuje aby w nim regularnie sprzątać, naprawiać go, konserwować, odnawiać. Dzięki temu może być w nim żywa energia i miłość, które służą nam wszystkim.
Jeśli to czujesz zapraszamy do budowy tych filarów i domu. Ziemia jest do tego przygotowana. 20 minut drogi od Szczecinka, wśród lasów i jezior, od 7 lat troszczono się o nią, aby przyjąć tego ducha. Zapraszamy.
Przyjąłem poród. Dzieciątko Noego, który niespodziewanie i w wielkim duchu przyszedł na świat. Poród, który był wyjątkowy pod wieloma względami, uczący niesamowitej siły, pokory i prawdy o nas samych.
Świat pędzi do przodu. My również pędziliśmy do przodu. Mieliśmy marzenia. Urodzić lotosowo (czym jest lotos – link), w bliskości i intymności, w obecności tylko bliskich nam osób. Marzyłem, aby przyjmować poród. Chcieliśmy mieć wsparcie położnej. Marzyliśmy, aby nieopodal śpiewały osoby z otwartymi sercami i aby rodzić w naturze z dala od miasta.
Wyszło inaczej.
Inaczej i pięknie.
„Czuję jakby brzuch mi się opuścił” – powiedziała Ewa trzy i pół tygodnia przed planowanym terminem porodu. Informacja ta zestresowała mnie. Był piątek, przed Wielkanocą, a my znajdowaliśmy się na Podlasiu. Spędziliśmy tam tydzień będąc w naturze, na odosobnieniu.
Mieliśmy zaraz wyruszać kamperem z powrotem do Warszawy. Wcześniej planowaliśmy, aby przygotować się po powrocie na ewentualność wczesnego porodu. Dzieci Ewy, Pola (8l) i Mati (10l) miały tego dnia wiele trudności. W dodatku kot po raz pierwszy zapuścił się gdzieś daleko i nie mogliśmy go znaleźć, aby odjechać. Wszyscy byli głodni. Aby ostudzić emocje, zostaliśmy więc dłużej, aby zrobić jedzenie. Nie byliśmy pewni, czy jechać, było w nas napięcie, więc zrobiliśmy wspólnie krąg ustaleniowy. Po wysłuchaniu co jest we wszystkich i ich pomysłów co robić, podjąłem decyzję, że ruszamy i jeśli po drodze jako kierowca odczuję zbyt duże zmęczenie, to zatrzymamy się i prześpimy do rana.
Dzień przed porodem
Jechałem jakoś szybciej. Nie było we mnie zmęczenia. Ewa w medytacyjnej atmosferze siedziała obok mnie. Mówiła, że ma skurcze. Wcześniej również się one wydarzały, więc przyjmowaliśmy, że to tylko taka próba. Czytaliśmy, że obniżenie się brzucha kilka tygodni przed terminem porodu jest czymś naturalnym, ponieważ organizm przygotowuje się do ostatniej prostej.
Jechaliśmy dalej. Mówię Ewie o mojej historii porodu, jak moi rodzice jechali ze Zduńskiej Woli do szpitala w Łodzi i trwało to około godzinę. Ewa śmiała się, że została nam jeszcze godzina drogi i ciekawe, czy będzie podobnie. Śmialiśmy się. Dla mnie było to odreagowywanie stresu, które wprowadzało rozluźnienie.
W tym wszystkim nie było by dla mnie nic wyjątkowego, jeśli bylibyśmy bliżej terminu porodu lub byli jakkolwiek przygotowani na taką przedwczesną ewentualność. W dobie wirusa i powszechnej paniki, mieliśmy świadomość, że wylądowanie w szpitalu to odwrotność tego co wcześniej marzyliśmy doświadczyć.
Ewa w płomieniach, ja w sile
Dojechaliśmy 20 minut po północy, w Wielką Sobotę Wielkanocną. Szybko wniosłem kołdry dzieci i inne niezbędne rzeczy. Ewie powiedziałem – Kochanie, idź do wanny, rozluźni Twój brzuch, będzie Ci lepiej i wtedy skurcze będą mogły łatwiej przejść.
Gdy ogarnąłem się ze wszystkim, wszedłem do łazienki. Zobaczyłem Ewę w ogniu. Płonęła. Pochłaniała kolejne skurcze. Powiedziała mi: „no nie wiem czy to jest tylko próba”. Ten moment był mistyczny. Moja kobieta, stoi w wannie i przyjmuje kolejne skurcze, które widzę jak ją całą rozpalają. Była w tym siła, moc, żar, ponętność, która również mnie pobudziła.
Stanąłem naprzeciwko niej. To był ten moment, gdy wszystkie lęki i wątpliwości zostały rozwiane. Zdecydowanie przedarłem się przez nie i patrzyłem na nią w pełni uważności, dokładnie tak jak doświadczałem to nie raz gdy przyjmowałem Ewy wszystkie emocje, nawet te dla mnie ekstremalne, „na klatę z czuciem, z otwartym sercem”. Ze zdecydowaniem, powiedziałem do niej i siebie nie wypowiadając na głos żadnego słowa: „cokolwiek się wydarzy, przyjmę to”.
Ten moment trwał dosłownie chwilę. Czułem się jak dąb, stałem i w uważności byłem z nią. Do Ewy nadchodził kolejny skurcz. Uklękła instynktownie i go przyjęła. To było niesamowite doświadczenie obserwować ten cud. Był w nim ogień, mistycyzm, siła, radość, miłość, energia seksualna, życie. Obraz ten przypomina mi kobietę anioła, owładnięta płomieniami.
Teraz jasno widzę, że wtedy podświadomie czułem, że mogłaby zaraz urodzić. Ona również. Jednak do głosu doszła głowa, która przestraszyła się. Ewa powiedziała: „zdaje się, że to jednak akcja porodowa”. Zadzwoniliśmy do położnej, którą mieliśmy nagraną wcześniej w Warszawie. Usłyszeliśmy chłodnym głosem: „To jest wcześniak. Ja go nie mogę przyjąć, musicie jechać do szpitala. Nie jest nawet jasne, czy pierwszy szpital was nie odeśle do innego specjalistycznego.”.
Przełamanie lęków
Ta informacja była dla nas jak orzeźwienie połączone ze spoliczkowaniem. W głowie myśli – „Ale jak to? Teraz do szpitala? Niemożliwe.”. Jechanie do szpitala było dla mnie otoczone uczuciem paniki. Zero przygotowania jakiegokolwiek. I ludzie w szpitalu, w dobie wirusa, również w lęku. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli będzie trzeba, to pojedziemy. Dostaliśmy informację, jak mierzyć skurcze, włączyłem stoper i zacząłem odmierzać czas.
Przypomniały mi się opowieści kobiet, które wspólnie czytaliśmy, o tym jak kobiecy organizm reaguje gdy uzna, że to nie jest najlepszy moment na poród. Kobiecy organizm jest w stanie go w każdej chwili zatrzymać. W szpitalu podaje się wiele medykamentów, aby ten proces odwrócić i mimo tego wymusić poród, lub aby go zatrzymać. Powiedziałem Ewie: „Ewo, to Ty decydujesz czy teraz urodzisz czy nie. Jeśli nie chcesz, aby to było dzisiaj, to nie będzie.”. Ewa wyszła z wanny i tak do siebie powiedziała. Poszliśmy się położyć do łóżka.
Pojawiło się wiele spokoju. Ale był to spokój tylko na zewnątrz. Skurcze przychodziły. Liczyłem między nimi odstępy. Pojawiały się co 4, 3, 6, 9, 7, 3, 4, 8 (…) minut. Nie były krótkie. Czasem skurcze się uspokajały, po to aby później znów się zintensyfikować. Wszystko dość mocno pasowało, że to będzie poród. A my wciąż leżeliśmy i wątpiliśmy, nie wiedząc co robić. Nie chcieliśmy jechać do szpitala. Nie było również żadnego wsparcia położnej.
Trwało to dwie godziny. Dół brzucha Ewy spiął się. Uświadomiłem sobie, że jest to spowodowane naszymi próbami zatrzymywania porodu. Ciało robiło co innego niż my robiliśmy. Uświadomiłem sobie, że spinanie się brzucha w żadną dobrą stronę nie prowadzi. Zacząłem ją wspierać w tym, aby spięcie puściło. Byłem świadom, że jeśli Ewa się rozluźni, to albo urodzi, albo wszystko puści i okaże się, że to był test. Intuicyjnie czułem, że to będzie pierwsza opcja i będziemy musieli sobie poradzić.
Moja głowa nie miała
już nic do powiedzenia. Była w szoku, odcięta, nie mogła kwestionować faktów i
tego co czułem.
Zadzwoniliśmy do drugiej położnej „niezrzeszonej”. Wcześniej nasze rozmowy z nią wywoływały wiele sympatii, wiedzieliśmy również, że jest bardzo doświadczona. Przekazałem jej fakty, w międzyczasie Ewa dostała kolejny skurcz, który położna usłyszała. Powiedziała jasno i bez zawahania: „Słyszę Ewę, i wygląda na to, że to jest akcja porodowa.”.
Decyzja
Zadaliśmy położnej pytanie: „Ok. Co robić, jechać do szpitala czy zostać?”. Odpowiedziała, że to od nas zależy i że wie, że możemy dać radę. Możemy to zrobić.
Te słowa okazały się być dla nas na wagę złota. Potrzebowaliśmy ich wtedy jak powietrza. Wypowiedziane ze słów doświadczonej położnej, którą czuliśmy, weszły do nas głęboko. Po rozmowie z położną powiedziałem Ewie: „Idź za ciałem. Wstawaj jeśli chcesz, tańcz.”.
Spytaliśmy jeszcze położną: „co robić?”. Powiedziała: „gdy urodzicie, połóżcie dziecko na matce i przykryjcie je czymś, aby było mu ciepło”.
Słowa położnej były dla nas punktem zwrotnym. Pierwsza ze stresem i chłodem powiedziała nam jasno „nie”. Usłyszeliśmy od niej „to jest wcześniak, to jest niebezpieczne, obligują mnie procedury i nie mogę przyjechać”. Nie poczuliśmy jej. Druga, powiedziała, że to jest możliwe i my potrzebujemy zadecydować co zrobimy. Jasno dając nam do zrozumienia, że możemy to zrobić. Czuliśmy w jej głosie pewność i zarazem spokój. Zero spięcia, tylko doświadczenie i zaufanie.
Rozpoczęcie porodu
Ile razy w życiu mówimy do siebie nie mogę? Ile razy mówimy komuś, że nie może? To co się wydarzyło, jest dla mnie niesamowitą lekcją. Słowa mają niesamowitą moc. Od tego momentu już nic nie kwestionowaliśmy. Ewa wstała i zaczęła się ruszać. Ja zapaliłem świece, włączyłem muzykę, przyniosłem ręczniki i prześcieradła do okrycia, przygotowałem miskę na łożysko, odkręciłem wodę w wannie jeśli poród odbyłby się w wodzie. Przyszedłem do niej i obserwowałem.
Nie było we mnie stanu całkowitej pewności siebie. Podskórnie odczuwałem lęk, niepokój, ale nie dałem mu władać mną. Wiedziałem, że jestem dla Ewy wsparciem i za tym podążałem.
Obserwowałem. Przywoływałem w sobie stany uważności, które na warsztatach przekazuję mężczyznom. Czułem. Spróbowałem Ewę dotknąć, wyraźnie odsunęła mnie. Nie potrzebowała tego. Spróbowałem z nią zacząć w tym wszystkim tańczyć, nie chciała. Odsunęła mnie. Dalej obserwowałem.
Tak jak w wielu aspektach mojego życia, dostawałem odpowiedź „nie”. To nie ja kontroluję to co się dzieje w moim życiu. Nie jestem w stanie tego robić. Mogę tylko podejmować kolejne próby, czy to co robię otwiera mnie i innych na miłość. Jeśli nie, wstaję, obserwuję i próbuję raz jeszcze. Porażka. Próba. Porażka. Próba. Odpuszczenie.
Ewa powiedziała: „czuję niepokój”. Zacząłem więc trząść się, mówiąc do niej „biorę to na siebie”. Strach, w taki sam sposób jak robi to wiele innych ssaków, można z siebie wytrząsać. Energetycznie chciałem to od niej przejąć, aby ona zajęła się porodem. Teraz widzę, że w tym momencie na pewno wytrząsałem swój lęk. Temat niepokoju wkrótce ucichł.
Kolejny skurcz. Zacząłem podążać za jej odgłosami. Oddychałem szybciej od niej, powiedziała do mnie: „oddychaj tak jak ja, rób to ze mną”. Tak więc robiłem.
Dostrzegłem wtedy definitywnie, że w tym procesie nie mam nic do gadania. Na co dzień czuje się pewnie w trzymaniu przestrzeni dla innych. Robię to prowadząc warsztaty, często intensywne i mocne. Tutaj tak nie było. Ewa dokładnie wiedziała, czego chce. Zacząłem tylko podążać.
Powtarzałem jej: „jesteś silna”, „jesteś bezpieczna”, „jesteś wspaniała”. Powtarzała to do siebie.
Przyjście na świat ducha świętego
Długie skurcze były akompaniowane głębokim głosem „aaaaa….”. Ale nie było to takie „aaaaa….” z lęku, z krzyku. To było „aaaa…” medytacyjne, ciągłe. Znamy to dobrze. Na wielu warsztatach robimy z innymi podobne ćwiczenia. Mieliśmy doświadczenie w pracy z intensywnymi emocjami, uczuciami, energiami. Teraz jasno widzę, że byliśmy do tych skurczy przygotowani.
Energię skurczu zamienialiśmy w głos i ruchy. Uginaliśmy kolana do dołu i falowaliśmy rękami z dołu do góry i góry do dołu. Nie dotykaliśmy się. Do tego wydawaliśmy razem niczym chór jednolite odgłosy. Za każdym skurczem odgłosy te pogłębiały się.
W pewnym momencie Ewa oparła się o ścianę. Wciąż powtarzałem Ewie mantry. Ewa rzekła: „duchu święty przyjdź, duchu święty przyjdź, duchu święty przyjdź”. Zaczęliśmy naprzemiennie to powtarzać. Mówiłem „duchu święty przyjdź…” i Ewa powtarzała „duchu święty przyjdź”. Nakręcaliśmy się. Uczucia które temu towarzyszyły, nie da się opisać słowami.
W kolejnym skurczu odeszły jej ostatnie wody płodowe. Cała podłoga była w nich i we krwi. Widok, który mógł być wiele razy trudny, w ogóle taki nie był. To był żywioł. Byliśmy żywiołem. Wszystkimi emocjami. Życiem.
To wszystko było „jazdą bez trzymanki”. I tak, był we mnie strach. Jednak to nie on mną władał. To była esencja bycia z otwartym sercem pośrodku największego napięcia. Byliśmy w tym razem. Przyjmowaliśmy co przychodzi.
W trakcie tego skurczu trzymałem ręce pod Ewą na wypadek gdyby dziecko wyszło niespodziewanie. Nastała krótka przerwa po skurczu. Ewa oddychała silnie i uklękła na kolanach opierając się jedną ręką o szafę, a drugą o ścianę. Zajęła całe przejście. Nie miałem do niej dostępu. Coś we mnie głośno zawołało, że muszę być przed nią, jeśli dziecko by teraz szybko przeszło.
Ewa chwilę po urodzeniu
Przecisnąłem się pod jej ręką. Podłożyłem szybko dłoń pod nią… i chlust! W ułamku chwili, na mojej ręce, znalazło się nowe dziecię. Nie trwało to nawet sekundy. Całe znalazło się na mojej dłoni.
Nie wiem jak to się stało. Czy ktoś zatrzymał czas? Jak to się wydarzyło, że głowa i całe ciało jak ulał znalazły się na mojej jednej ręce? Z dzieckiem pojawiło się wiele wody. Drugą ręką jeszcze trzymałem się podłogi, ponieważ nie było czasu, aby stabilnie klęknąć. To była intuicja, prowadzenie.
Wpierw trochę przestraszyłem się, gdyż nóżki dziecka lekko musnęły podłogę. Co najważniejsze, całe ciało i głowa były na mojej dłoni.
Byliśmy w szoku. Podniosłem dziecię. Ewa ukucnęła do tyłu i podałem jej dziecko na dłonie i do piersi. To była ekstaza radości, szoku, niedowierzania. Po jakimś czasie Ewa usiadła na ręczniku, który podłożyłem za nią. Przykryłem ją i dziecię prześcieradłem. Ukucnąłem za nią, dając jej oparcie. Patrzyliśmy na naszego syna.
Pierwsze samodzielne oddechy
Syn wykonywał niesamowitą pracę. Starał on się po raz pierwszy oddychać. Był cały pokryty mazią, a w nosie i ustach miał śluz, który przeszkadzał mu w swobodnym oddychaniu. Miałem jasność, że to on sam musi poradzić sobie z tym, aby pierwszy raz tylko o swoich siłach oddychać. To był jego moment, jego wyzwanie. Nie bałem się, gdyż wiedziałem, że pępowina daje jeszcze przez jakiś czas wszystko co potrzebne dziecku przy oddychaniu. Robiła to przez ostatnie 9 miesięcy, robiła też to i teraz.
Na początku syn poradził sobie z oddychaniem przez nos. Następnie przez usta. Do tego momentu dziecię ani razu nie zapłakało. Czułem dumę.
Spytałem Ewę czy chce się napić. Wcześniej przygotowałem szklankę i wodę. Chciała. Przy podawaniu jej, przypadkowo trąciła łokciem szklankę. Trochę wody wylało się wokół i również kilka kropel na syna. Pierwszy raz zapłakał.
Siedzieliśmy w takiej pozycji przez godzinę. Według tego co wcześniej czytaliśmy, czekaliśmy na kolejne skurcze, podczas których Ewa mogłaby urodzić łożysko. Nie pojawiały się. Ewy nogi w tym czasie drżały. Wiedzieliśmy, że jest to efekt odpuszczania nagromadzonego przez poród napięcia w ciele.
Zadzwoniliśmy do położnej. Pogratulowała nam i powiedziała, że Ewa potrzebuje ukucnąć, ponieważ wtedy łożysko pod wpływem grawitacji może wyjść. Zrobiła to od razu. Nie skończyłem jeszcze rozmawiać z położą, a tutaj znowu słyszę… chlust! Łożysko znalazło się na podłodze. Bez skurczy. Wydostało się sama.
Odłożyłem telefon w trybie głośnomówiącym, będąc w kontakcie z położną. Podniosłem łożysko. Było ciężkie i duże. Przypominało żyjący organ. Położyłem w misce, w której był papier i materiał (teraz wiem, że mogłem to zrobić lepiej, używając sitka i samego materiału).
Odreagowanie
Zaczęliśmy się powoli wyciszać. Ewy nogi dalej drżały, ciało odreagowywało. Zaczęła ją również swędzieć skóra. Miałem jasność, że to jest również forma odreagowywania i powrotu do normalnego czucia ciała i skóry. Ewa zaczęła się drapać. Chciałem ją umyć, wziąłem ciepłą wodę i mały ręcznik i zacząłem wycierać. Była w ekstazie. Nogi ją swędziały, a ja ciepłą wodą i ręcznikiem tarłem je całe. Trwało to trochę czasu, dając ukojenie i rozluźnienie.
Gdy wszystko się zakończyło, zabrałem się za sprzątanie. Wokół było dużo krwi i wód płodowych. Nie był to straszny widok. Uśmiechnąłem się do siebie, że wyglądało to trochę jak z filmów, w których różne osoby ginęły. Pomyślałem o takiej analogii – człowiek czasem rodzi się i jest przy tym wiele krwi. Umiera i wokół może być również wiele krwi. I to jest zupełnie normalne. A my boimy się tego co w nas, boimy się krwi, boimy się śmierci i narodzin. Ile z kobiet ma lęk przed rodzeniem, a mężczyzn przed przyjmowaniem porodu? Ilu nie jest w stanie znieść widoku krwi i kobiety rodzącej? To wszystko to niedojrzała męskość i żeńskość. Taka jest moja opinia.
Ewa tańcząca wieczorem w dniu porodu
Eksplozja emocji
Odebranie porodu syna było doświadczeniem, którego nie da się opisać słowami. Podjąłem próbę pisząc ten artykuł. Ten poród był eksplozją wszystkich emocji. Podobnie wyglądała sama ciąża. Było trochę zwątpienia, smutku, odrodzenia, namiętności, przejścia z lęku w siłę, zrozumienia, przebaczenia, odwagi, dużo dużo miłości, wdzięczności, radości, służenia, wiary, duchowości. Cała gama emocjonalna. Tęcza, wszystkie jej kolory.
Odnoszę wrażenie, że właśnie to przechodzenie między emocjami i doświadczanie ich wszystkich czyni nasze życie wyjątkowym. Przychodzimy tutaj, aby być w doświadczaniu, aby nie tylko wiedzieć i rozumieć, ale przede wszystkim czuć. I być w tym na sto procent. Jeśli czuję smutek, robię to w pełni. Jeśli złość, również w pełni to odczuwam. I tak dalej, i tak dalej.
Odwaga i pokora
Łatwo mówić, trudniej zrobić. Uciekamy. I to my podejmujemy decyzję, czy uciekamy czy mierzymy się z wyzwaniem. Tym był ten poród. Kilka dni później, dowiedziałem się o porodzie w szpitalu, w którym wszystkie dzieci były kierowane do inkubatorów ze względu na możliwość zakażenia wirusem, a sam poród był przyjmowany przez lekarzy i pielęgniarki, cytuję, „w kombinezonach”. Obraz pokazuje mi, jakie mamy do podjęcia wybory – czy wybieramy miłość, ufamy sobie i naszym ciałom i przyjmujemy, co przychodzi, czy wybieramy strach, lęk i odłączenie. Interesujące będzie oglądać, jakie dzieci wyrosną w tym czasie.
Poród ten uczy mnie niesamowitej pokory. Mieliśmy tyle planów, które w mgnieniu oka zmieniły się. Planujemy, chcemy kontrolować, przygotować się, a życie i tak przynosi swoje. To my podświadomie i na innych poziomach duchowych podejmujemy decyzje, co się będzie działo i jakie mamy możliwości. Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć świadomie. Możemy tylko snuć domysły, odpuszczać je, żyć w tu i teraz, przyjmować, co przychodzi i podejmować decyzje w zgodzie ze sobą.
Zdrowie i imię
Noe jest zdrowy, miał trzy kilogramy przy porodzie i 54cm wzrostu. Nie ma symptomów wcześniaka. Pępowinę odcięliśmy dwa i pół dnia później. Prawie nie płacze, jest spokojny, położna określiła, że „dziecko jest jak malowane”.
Przy porodzie nie mieliśmy dla niego żadnego imienia. Każde, które pojawiło się w naszej głowie, nie czuliśmy. Kilka godzin po porodzie, przyszło do Ewy imię Noe. Gdy to powiedziała, od razu je poczułem. To jest Noe. Było to głębokie odczucie, którego nie byliśmy w stanie zakwestionować. Dusza syna sama wybrała.
Niebo i piekło. Miłość i lęk.
Teraz widzę to jasno, że mieliśmy dwie możliwości. Pierwsza to rodzenie w domu, w obecności tylko mamy i taty, ufności sobie i naszym ciałom, miłości, duchu, Bogu, wszystkiemu co jest. Lub, mogliśmy oddać się lękowi i zaufać innym osobom, lekarzom, szpitalom, systemowi. Nie była to łatwa decyzja. Od tego zależało ludzkie życie i zdrowie Ewy. Ale miłość, chęć życia, kochania, bycia w połączeniu, wiary w siebie, intymności i radości wygrały.
Takie decyzje podejmujemy codziennie. Możemy wybierać je w każdym momencie. Życzę sobie, naszej rodzinie i Tobie tego, aby wybierać w zgodzie ze sobą, po to, aby każda z decyzji tworzyła więcej miłości, a nie lęku. Amen.